czwartek, 22 maja 2014

Tam gdzie spadają gwiazdy

Przyjechali po mnie późnym wieczorem. Wsiadając do samochodu dalej nie wiedziałam dokąd jadę. Jechaliśmy w ciemną noc, a ja, podekscytowana, próbowałam zgadnąć, jaką to niespodziankę dla mnie szykują. Ładne dzisiaj niebo.


Jednym z moich największych lęków jest latanie. I to nie przez niecodzienną wysokość, tylko przez przestrzeń, przez poczucie, że wystartował, stało się, i dopóki nie wyląduje- nie ma ucieczki. Nic już nie mogę zrobić, nie mam kontroli, a ja nie lubię tracić kontroli. Dotychczas leciałam tylko (aż) dwa razy, jednak było to jedno z moich najbardziej stresujących przeżyć. Moment, kiedy samolot dotyka podwoziem ziemi jest cudowną ulgą. W ogóle samoloty mają w sobie coś, co mnie przeraża i fascynuje zarazem. Nawet wtedy, kiedy tylko je obserwuję.

Niedawno przyjaciele zabrali mnie w pewne miejsce, przy końcu pasa startowego, gdzie można oglądać jak samoloty startują i lądują. Nie wiedziałam, że mnie tam zabierają, zgadłam dopiero w samochodzie, jak już byliśmy prawie na miejscu. Wysiedliśmy. Dookoła ciemno, cicho, milion gwiazd na niebie, a za nami światła lotniska. Byłam ciekawa jak dziecko, ale jednocześnie przerażona. Bo ja straszna panikara jestem. Chciałam, żeby jakiś samolot już nadleciał i jednocześnie modliłam się w duchu, żeby wszystkie lądowały dzisiaj w Balicach. Próbowaliśmy zgadywać, wskazując to na migające gwiazdy, to na światełka z oddali, że to już na pewno leci samolot. I w końcu jedna z gwiazd stała się większa od innych i powoli zaczęła się do nas zbliżać. Wyglądała jak ognista spadająca kula. Samolot się zbliżał, miałam wrażenie, że leci wprost na nas, ale najbardziej mnie zaskoczyło, że w ogóle go nie słyszałam. Wszystko działo się szybko i jednocześnie w zwolnionym tempie. Przeleciał nad nami i dopiero wtedy usłyszeliśmy szum silników. Wylądował. Echo rozniosło się po pasie startowym, ale po chwili dookoła znów zrobiło się cicho. Ożeszkurwa- pomyślałam sobie. To było coś. Ale prawdziwe coś było dopiero przede mną- startowanie. Ten moment, kiedy samolot ustawia się na pasie startowym, włącza silniki, nabiera coraz większego rozpędu, aż w końcu wzbija się w powietrze, a po chwili staje się kolejną gwiazdą migającą na niebie... Zjawiskowo.

Jeździmy tam kiedy jest już ciemno. Podróż w jedną stronę zajmuje niecałą godzinę. Tam potrafimy przestać nawet 2, a w tym czasie średnio są 4 lądowania i 2 starty. Gdybym zliczyła czas tylko lądowań i tylko startów zmieścilibyśmy się pewnie w 15 minutach. Ale tam czas płynie inaczej, szybciej. Myśli skupione są na samolotach, pasie startowym i światłach lotniska, które widać w oddali. Takie totalne oderwanie od rzeczywistości, szybkie wakacje od problemów. I to rozgwieżdżone niebo nad nami.
Stoję na polu, palę fajkę i czekam na kolejną spadającą gwiazdę.